Hej, hej Lelija…

O fenomenie kolędowania i kolędach wyszukanych z Agnieszką Kowalczyk, pieśniarką i szefową naszej salezjańskiej scholi rozmawia Monika Bator.

Mam wrażenie, że kolęda to taki gatunek pomiędzy światami: świeckim i kościelnym. Kolędy znają wszyscy, niezależnie od tego, czy praktykują, czy też nie. Na czym, wg Ciebie, polega ich fenomen?
Powszechnie znamy w zasadzie tylko kilka kolęd, choć zwykle po dwie, trzy zwrotki, co też nie jest mało. Kolędy są ważne, bo za ich sprawą tworzy się wspólnota śpiewających. Mam takie doświadczenie, że kolędy śpiewane na koncertach, najchętniej w okresie od Bożego Narodzenia do Nowego Roku, są wspaniale odbierane przez publiczność. Po tym czasie już nieco mniej. A już zupełnie letnie emocje wzbudzają bliżej Matki Boskiej Gromnicznej. I czy są to święta białe czy zielone, kolędy wzruszają, bo są to pieśni z dzieciństwa.

Czyli to jest nostalgia, tak?
Tak, myślę, że to nostalgia, ale taka specyficzna, bo kolędy to generalnie pieśni raczej radosne, kojarzące się z dobrostanem, prezentami, zapachem przypraw i pysznym, świątecznym jedzeniem. Pieśni pasyjne, które muzycznie i tekstowo są dla mnie ciekawsze, nie kojarzą się z czymś tak domowym, jak odżywianie się, jedzenie czegoś dobrego i specyficznego dla danego okresu.


Jak jest ze śpiewaniem kolęd w miejscach przedziwnych, znaczy innych niż przestrzeń kościelna czy domowa?
Bardzo dobrze jest. Ja mam takie poczucie, że dobre słowa, słowa o dobru, o rzeczach ważnych, słowa związane z Bogiem mają się dobrze wszędzie.

Czyli nie szkodzi kolędom fakt, że są ogrywane od listopada np. w galeriach handlowych?
Kolędom pewnie nie szkodzi, nam może szkodzić. Ale przyznam się, że jako dziecko w szkole podstawowej też słuchałam kolęd już od listopada. Wprowadzały mnie w dobry nastrój, który sprzyjał nauce. Bo kojarzyły mi się z dobrostanem właśnie. Przychodząc po szkole do domu, włączałam kasetę z kolędami w wykonaniu m.in. Mazowsza, Ireny Santor czy Anny German i od razu czułam się dobrze.
A jeśli chodzi o te przedziwne miejsca, to mam jeszcze takie doświadczenie. Śpiewałyśmy kiedyś z moją cudną scholą kolędy w galerii (ale nie handlowej, tylko artystycznej), która się nazywa Lakiernia w Bazie Zbożowej, podczas wernisażu fotografii, a było to tuż przed świętami właśnie. Miejsce generalnie obskurne. Światek artystowski, niekoniecznie skłonny do śpiewania, a okazało się, że kolędy śpiewali z nami wszyscy. I wcale nie mieli dość. To jest właśnie budowanie wspólnoty.

A Twoje odkrycia kolędowe? Gdzie ich szukasz? Czy może to one do Ciebie przychodzą?
Wszystko razem. Ja się nastawiam na szukanie, ale one też przychodzą do mnie. Przygotowując swoje koncerty, przekonuję się, że ludzie też są zaciekawieni. Proszą o kolędy inne niż te znane, bo chcą się wzbogacić. Zwykle śpiewając kolędy wyszukane mówię, skąd pochodzą, z jakiego czasu, gdzie jest najstarszy zapis polski albo tłumaczę te słowa z tekstu, które wyszły już z powszechnego użycia. Cudowne jest to obcowanie z zabytkiem. Dla mnie przejmujący jest fakt, że śpiewając „Anioł pasterzom mówił”, mam do czynienia z tekstem XVI-wiecznym (znaczy wtedy pierwszy raz zapisanym, a powstałym pewnie dużo wcześniej).

A Twoje ulubione kolędy? To właśnie te wyszukane?
Odkrywam różne kolędy, ale wybieram do śpiewania te, które mi najbardziej pasują. A te, które znam z dzieciństwa, przyszły z zewnątrz, bez mojego wyboru. Więc ma tę ukochaną, którą ze scholą śpiewamy od trzech lat: „Nie masz ci, nie masz…”. W tym roku „Śliczni przylecieli aniołkowie”...do mnie. I cudna „Hej, hej Lelija…”, pochodząca z lubelskiego. Cudnymi odkryciami są kolędy regionalne, tworzone w specyficznym języku, a także - skali i rytmice. Szukam ich w starych śpiewnikach, coraz starszych. Ale słucham też tych, którzy siedzą w tradycyjnej muzyce polskiej: Joszko Broda czy Pospieszalscy. Ważne źródło to również schole poszczególnych klasztorów, np. benedyktynów w Tyńcu, którzy ze swoich zbiorów wydobywają te muzyczno-poetyckie klejnoty.

Dziękuję za rozmowę.