Krzyż – lekki czy ciężki?

Krzyż towarzyszył Jezusowi w drodze na Golgotę. Jego ciężar przytłaczał Go tak bardzo, że upadł aż trzy razy. Podobnie jest w życiu człowieka. Każdego dnia dźwigamy nasze „krzyże codzienności”. Raz udaje nam się uniknąć upadku. Innym razem opadamy z sił.

Historia krzyża sięga jeszcze czasów starożytnych. Wtedy to kojarzył się głównie ze śmiercią. I to haniebną. Żaden z szanowanych obywateli nie ginął od ukrzyżowania. Krzyż kojarzono przede wszystkim z upodleniem. Ci, którzy skazani na śmierć dokonywali swego żywota zawisając na krzyżu, byli uznawani za największych grzeszników oraz zbrodniarzy. Zwyczaj karania śmiercią krzyżową pochodzi z Persji. Później przejęli go Kartagińczycy i Rzymianie.

Wielki Post to czas kiedy o krzyżu mówi się dużo. Nie sposób przecież nie poruszać tematu, który stał się preludium do zbawienia ludzkości. Zbawienie przyszło przez krzyż. I to jest jedną z największych tajemnic. Narzędzie śmierci – paradoksalnie – stało się narzędziem przez które przyszło życie. I to życie wieczne. Dzięki Jezusowi krzyż zyskał również inne znaczenie. Ze świata profanum przewędrował do świata sacrum.

Droga krzyżowa Jezusa była wyczerpująca. Kamienie raniące stopy, korona cierniowa sprawiająca ból przy każdym, nawet najmniejszym, ruchu i wreszcie...ciężar krzyża. Przytłaczający ciężar. To pod nim Jezus raz po raz opadał z sił. Mimo to wciąż powstawał na nowo. Jego celem było zbawienie ludzkości. Dlatego w krzyżu zadającym nadludzki ból tkwiła jednocześnie nadludzka siła. Krzyż pozwolił Jezusowi spełnić misję, jaka została powierzona Mu przez Boga Ojca.

Podobnie jest w naszym życiu. Wiadomość o nagłej chorobie, śmierć bliskiej osoby czy utrata pracy. Każdego dnia dźwigamy swoje „krzyże”. Codzienność nie oszczędza. Niskie zarobki, brak środków do życia, niepowodzenia w życiu osobistym, zdrada, kłamstwo, zranienie...można wyliczać bez końca. Pytanie – po co? Jezus biorąc krzyż na swoje ramiona mógł przecież narzekać. Mógł nawet obwiniać Boga za to, że w taki sposób karze swojego jedynego Syna. Skazuje Go na śmierć, jaką przeznaczano niewolnikom, i największym zbrodniarzom ówczesnego świata. Nie zrobił tego. Bo w krzyżu tkwi siła. Chociaż pozornie wcale tego nie odczuwamy.

Gdy tracimy coś, co było dla nas w życiu cenne, uważamy to za przysłowiowy „koniec świata”. Gdy trudności przygniatają nas do ziemi, tracimy powoli nadzieję. Jednak krzyż nie przygniata. On jest po to, żebyśmy mogli się podnieść. Ileż sił zyskujemy, gdy pokonamy przeciwności losu. To wtedy czujemy, że chociaż było bardzo źle – udało się. Udało się podnieść kolejny raz.

Życie jest pewnego rodzaju metaforą drogi krzyżowej. Podobnie, jak Jezus kroczył na Golgotę, żeby tam dokonać swego żywota, my przemierzamy swoje życie. Każdego dnia zbliżamy się do kresu ziemskiej wędrówki. Każdego dnia dźwigamy też własny „krzyż”. Sens tkwi w tym, żeby dźwigać go umiejętnie. Zrozumieć to, co chce przekazać nam Bóg, zsyłając na nas różnego rodzaju zmartwienia. Mawia się, że po każdej burzy wychodzi słońce. Tak też jest z krzyżem. Po każdym upadku człowiek może się podnieść. Za każdym razem silniejszy.

Justyna Kuśtowska