Bóg w popkulturze

To, że artyści prowadzili od zawsze dyskurs z Bogiem, nie jest niczym zaskakującym. Kreując, stwarzając coś, chcąc, nie chcąc, w naturalny sposób uodabniali się do najważniejszego Kreatora. Ale tak było kiedyś, w sztuce czy – szerzej - kulturze wysokiej. Jak wiadomo, współczesność już dawno zatarła granice między kulturą wysoką a popularną. Popkultura to jednak nie jest tylko masowa papka, produkowana dla rozrywki gawiedzi. To ciekawa, szeroka sfera, w której mieszczą się różne nurty i zjawiska. Ostatnio zainteresowała mnie obecność dyskursu z Bogiem w tekstach świeżo wydanych (w ciągu 2-3 lat) polskich płyt z szeroko rozumianego nurtu muzyki pop. Chciałabym bliżej przyjrzeć się wybranym przykładom.

Są to teksty podejmujące dyskusję z Bogiem z różnym emocjonalnym nastawianiem, począwszy od afirmacji, poprzez wątpliwości, sceptycyzm, aż do zupełnego odrzucenia Absolutu. Jak się można łatwo domyśleć, więcej jest sceptycyzmu niż afirmacji, ale w każdym z tych wypadków Bóg jest brany na poważnie, jest równorzędnym partnerem dyskusji. Afirmatywnym wydaje mi się tekst piosenki „Dom” zespołu Cuba de Zoo (z płyty „Trucizna”, 2012). Energetyczny, także w warstwie muzycznej, apel o budowanie domu bez dachu i bez ścian przez chłopców i dziewczęta z uśmiechem na ustach, którzy wyrabiają plan, wzmacniany jest znamiennym refrenem: byleś tylko ty w nim był/byleś tylko ty z nami był. Utwór jest chyba jakimś nawiązaniem do pieśni młodzieżowych hufców pracy z okresu dawno minionego, ale nie wydaje mi się, żeby chodziło w nim tylko o ironiczne czy zabawne nawiązania. Właśnie taka afirmacja życia, radosnego budowania domu bez ścian, czyli własnego świata po prostu, jest dzisiaj wcale nieczęsto spotykaną postawą. Ów ty z refrenu to może być drugi człowiek, ale to może być również On, czyli Bóg. Bez Ciebie trudno mi zrozumieć/ bez Ciebie wciąż się miotam – śpiewa Fisz w utworze „Bóg” na najnowszej płycie „Waglewski Fisz Emade” zatytułowanej „Matka, Syn, Bóg”, 2013. I właściwie zastanawiam się, kto jest narratorem tej opowieści, czy jest nim Bóg, który mówi: teraz stoję i zapraszam/ teraz stoję się świecę i któremu trudno zrozumieć świat bez człowieka? A może to po prostu modlitwa człowieka w ciasnym hotelowym pokoju?



Miotanie się, pogubienie i samotność bez Boga jest tematem piosenki T. Love ze znakomitej ostatniej płyty „Od is gold”, 2012 zatytułowanej po prostu „Jeśli Boga nie ma tu”. W słowach: Wielki wszechświat, wielki krach/Wielkie niebo, wielki strach/Pustka planet, wielki ból/Tak samotny jestem tu ujęta jest dosłownie, nie metaforycznie, kondycja współczesnego człowieka, któremu nie wystarcza racjonalna teoria wielkiego wybuchu i który tęskni za metafizyką.

O poszukiwaniu Boga opowiada też Spięty, lider zespołu Lao Che, w piosence „Dym (z płyty „Soundtrack” 2012). Czym cię zniechęciłem, że mnie wciąż unikasz?/Całe moje życie ja szukam, ty znikasz... – pyta, zarzucając jednocześnie Bogu: jesteś jak dymu tuman/Włóczę się za tobą jak skończony tuman/Jesteś jak papierosa dym/Gdzie ja - Krym, gdzie ty – Rzym. Podmiot liryczny nie odnalazł Boga w Kościele: Nie usłyszałem w twym domu głosu/Nie było głosu za wyjątkiem pogłosu. Przeprowadza przy tym dość obrazoburczą analogię między rzucaniem palenia i rzucaniem Kościoła…do papierosów czasem wraca, do Kościoła nie… To również jest modlitwa człowieka poszukującgo, wątpiącego, który, z jednej strony, po ludzku widzi Bożą sprawiedliwość: Jak Spięty Bogu, tak Bóg Spiętemu, ale odwołuje się także nieco przekornie do Bożego miłosierdzia: Bądź miłościw niegrzecznemu. Postawę zupełnego odrzucenia Boga prezentuje Maria Peszek w antypsalmie „Pan nie jest moim pasterzem” (z płyty „Jezus Maria Peszek”, 2012). Jest to dla mnie najmocniejszy z omawianych tutaj tekstów, bo to jasno i prosto wyśpiewana deklaracja odrzucenia Boga. Ta szczerość szczególnie uderza w słowach: I chociaż idę ciemną doliną/Zła się nie ulęknę/I nie klęknę. Taka postawa wydaje się, mimo wszystko, godna szacunku (ucieka się od zachowania typu: jak trwoga to do Boga), a jednocześnie jest trudna do zrozumienia dla człowieka wierzącego. Postawa ta wynika z potrzeby zaznaczenia własnej niezależności: Pan nie prowadzi mnie/Sama prowadzę się/Jak chcę, gdzie chcę (…)Odłączam się od stada/Obok siadam/W owczym pędzie giną owce/A ja schodzę na manowce.

O tym, jak te manowce mogą ewentualnie wyglądać, opowiada z kolei podmiot liryczny jeszcze jednej piosenki z najnowszego albumu T. Love, czyli „Lucy Phere”. Ja ci zrobię fantastyczny PR (…) Jestem Lucy, a ty będziesz big star. Wizja życia (w tym wypadku akurat życia artysty) na manowcach przedstawia się całkiem przyjemnie (trzos, sława, kokaina, alkohol czy seks). Lucy jednak, jak wiadomo, nie jest bezinteresowny: Ja to wszystko sprawiłem/Ja ci dałem tę siłę/Teraz chłopcze, czas spłacić swój dług. A kiedy artysta próbuje się uwolnic od rzeczonego PR-owca, słyszy: Jestem najlepszym kumplem/Posmutniałeś okrutnie/Ja zachcianki potrzeby twe znam/Powiedz czy chcesz do baru/Czy do konfesjonału/Jeśli trzeba zaprowadzę cię tam…Świetny, prosty tekst. Nie trzeba go jakoś specjalnie intepretować. Warto posłuchać całości, bo w połączeniu z muzyką i chropowatym głosem Muńka Staszczyka staje się majstersztykiem poezji zaangażowanej (należy wspomnieć na marginesie, że jest to cover piosenki wielkiego poety i pieśniarza Boba Dylana).

To tylko wybrane utwory i fragmenty, które zwróciły moją uwagę swoim przekazem. Rozmawiać z Bogiem można na różne sposoby. Omówiony tu pokrótce muzyczny i tekstowy „pacierz” szczerze polecam.

Monika Bator