Pikusiowe wspomnienia, cz. 3

Kończąc cykl rajdowych wspomnień, zapewniam, że śledczy, mimo poważnych obaw, wrócił cały i zdrowy, a Pikusia zdiagnozował całkiem trafnie (jako „grupę nieszkodliwych wariatów” wspomnianą w ostatnim numerze „Oratora”). Na tym wspominaniu nie mamy zamiaru poprzestać! Nasz facebook'owy fanpage czeka na ciekawych świata młodych i ich rodziców.


18 lipca Jasna cholera! Co za podejście. Ale już jestem na górze. Jeden z nich wspina się na maszcie. Rozgląda się. Potem idą wzdłuż granicy. Zaczyna się burza. Jeden z nich ogłasza jakiś konkurs, w którym można wygrać pstrąga i piwo. Ledwo się powstrzymałem, żeby nie wyjść z ukrycia i nie zaśpiewać. Jestem głodny. Doszli do jakiejś wiaty. Schowałem się pod dachem. Mało co mnie nie odkryli, bo zaczęli chodzić po ścianach (…). Wszystko w porządku. Poszli dalej. Ale sobie wybrali drogę. Poślizgnąłem się chyba z kilkanaście razy. Ale żyję. Załatwili sobie transport. Z trudem się wtłoczyłem i zamaskowałem. Są w Cisnej. Nie udało mi się dostać do prysznica. Poszedłem spać brudny.

19 lipca Dzień laby. Jak dobrze.

20 lipca Spałem wczoraj cały dzień i nie zauważyłem, jak kilku wymknęło się w nocy. Wrócili poranieni. Musiało dojść do bijatyki. Potem piątka odłączyła się od grupy. Nie mogę tylko zrozumieć, o co im chodziło. Jeden wrócił po południu. Może to była jakaś akcja? To możliwe, bo szef wyprawy cały dzień gdzieś dzwonił i do niego dzwoniono. Chyba nawaliłem. Wieczorem dojechali do Nadolan.

21 lipca Znowu rowery. Poszli się kąpać, ale podejrzanie długo nie było samochodu. Potem pojechali w stronę granicy. Część z nich ją przekroczyła. Czyżby jednak przemyt?

22 lipca Znowu idziemy granicą. Znowu burza. Znowu jestem mokry i brudny. Po jaką cholerę tutaj przyjechałem?
Tomasz „Koczownik” Detka