Ewangelizacja na Fejsie

Czy to w ogóle możliwe? Nie tylko możliwe, ale i konieczne. Użytkownicy mediów społecznościowych są już dziś liczeni w milionach. A Facebook to medium, które powstało niecałe 10 lat temu. I w dużej mierze tę wirtualną społeczność tworzą ludzie w młodym i średnim wieku. Sama dołączyłam do facebookowej społeczności jakieś trzy lata temu. Dlaczego? Nie z potrzeby ekshibicjonizmu. Trochę z ciekawości, trochę z potrzeby komunikacji, trochę dlatego, że zafascynował mnie wymiar społecznościowy tego medium. Nowe media z definicji mają charakter społecznościowy, to znaczy budują jakąś społeczność, może czasem nawet wspólnotę przekonań, gustów, emocji, wrażliwości. Stają się również platformą wymiany poglądów z tymi, którzy myślą inaczej od nas. Powie ktoś, że to bardzo idealistyczne podejście. Przecież internet to bagno, miejsce, gdzie anonimowo obrzuca się innych błotem, gdzie masowo rozwija się pornografia, generalnie narzędzie szatana. Gdzie tu miejsce na kulturalną dyskusję, nie mówiąc już o budowaniu jakiejś wspólnoty? …Otóż ja podpisuję się pod stwierdzeniem Zygmunta Baumana, że „to bardzo, bardzo stara historia, która wciąż się powtarza: noża można użyć do pokrojenia chleba albo zadźgania człowieka. Wybór nie należy do noża, lecz do tego, kto go trzyma”.


Facebook to może być doskonałe narzędzie służące ewangelizacji. Wiedzą o tym katolickie media, np. „Gość Niedzielny” czy „Tygodnik Powszechny”, które mają swoje facebookowe profile. To miejsce gorących czasem dyskusji i wymiany poglądów. Wie o tym Deon.pl – pierwszy katolicki portal społecznościowo-informacyjny, który działa pod hasłem: „Przybliżamy Kościół światu i świat Kościołowi”, a swoją misję określa tak: „DEON.pl w zamierzeniu twórców ma być wartościową alternatywą na rynku medialnym - dostarczać znaczących informacji, łączyć codzienne życie z wiarą i religią, być źródłem inspiracji dla ludzi ceniących wartości”. Wie o tym o. Adam Szustak OP i ci, którzy na profilu o intrygującej nazwie Langusta na palmie umieszczają jego kazania, konferencje i rekolekcje. Powoli przekonują się o tym salezjanie, ks. inspektor Dariusz Bartocha jest dość mocno obecny na Facebooku czy Twitterze, facebookowe profile mają Oratorium Świętokrzyskie czy Salezjański Wolontariat Misyjny w Kielcach.

Moje osobiste doświadczenie jest takie, że można ewangelizować, wcale o tym nie wiedząc, subtelnie i delikatnie dając wyraz swoim poglądom. To naprawdę nic wielkiego. Np. od jakiegoś roku w poranek niedzielny zamieszczam na swojej facebookowej ścianie bardzo regularnie jakiś drobny cytat z tekstów ks. Tischnera. Nazwałam to sobie Tischner na niedzielę. I co? Są, jak to bywa na Fejsie tzw. lajki, przez które wyraża się aprobatę dla zamieszczanych treści. Zdarza się, że to jedno zdanie staje się prowokacją do komentarzy i dyskusji, a czasem przejdzie, wydawałoby się, bez echa… Okazuje się jednak, że są ludzie, którzy czekają co niedzielę na to jedno zdanie… Przekonały mnie o tym reakcje moich facebookowych znajomych, gdy którejś niedzieli zapomniałam zamieścić cytatu. Bardzo ciekawym doświadczeniem jest śledzenie ważnych dla Kościoła wydarzeń wraz z facebookową społecznością, tak było choćby w przypadku wyboru obecnego papieża Franciszka, który zresztą cieszy się sporą estymą wśród znanych mi facebookowych ateistów i antyklerykałów. Natomiast szczególnie dla mnie ważne i cenne są bardzo prywatne rozmowy na temat wiary, które zdarza mi się na Facebooku prowadzić. Z jednej strony, pozwalają mi one poznać inny punkt widzenia, są jak najdalsze od inwigilacji czy potrzeby przekonywania kogoś do swoich racji za wszelką cenę. A z drugiej strony, dają możliwość wyrażenia swoich poglądów, sprecyzowania ich, przy całej otwartości dyskusji i szacunku dla dyskutanta.

Nie jestem zupełnie naiwna, choć idealistką, jak widać, zdarza mi się jeszcze być. Wiem, że rozmowa Fejs to Fejs nie zastąpi kontaktu twarzą w twarz. Nie jestem zwolennikiem spowiedzi poprzez internet czy innych tego typu rewolucyjnych zmian. Widzę również, jak mocno działają na Facebooku profile mocno antykościelne, w stylu „Polska nie jest państwem wyznaniowym” i tym podobne. Natomiast mam głębokie przekonanie, że odwrócenie się plecami do Fejsa nie przyniesie żadnych pozytywnych skutków. Tam naprawdę toczy się życie, ciekawe, czasem fascynujące. „Sieć społecznościowa to nie tylko komputery, smartfony, telefony i laptopy połączone ze sobą plątaniną kabli i dostępem wi-fi, ale używający je ludzie. Ludzie mający swoje imiona, nazwiska, nicki, dokonania i życiorysy. Swoje przyzwyczajenia, fobie, przywary, sukcesy i troski. Ludzie opowiadający swoje historie”. To jest ogromne pole także dla działań ewangelizacyjnych.

Monika Bator