Sztuka (nie) umierania w XXI wieku

Śmierć to klamra, która spina moment narodzin i całego doczesnego życia człowieka. Mimo że wydaje się odległa, wprowadza w stan złudzenia, że dotyka tylko innych, kiedyś dotknie każdego, kto rozpoczął ziemską wędrówkę. Niezależnie od naszej woli – po prostu kiedyś przyjdzie.

Świat jest tak skonstruowany, tak został „zaprojektowany” człowiek, że musi się „skończyć”. Dla nas – chrześcijan – nie powinien to być moment smutny. Zamykają się drzwi życia tu na ziemi, ale otwiera się brama do życia wiecznego. Jednak, patrząc tak zwyczajnie po ludzku, trudno pogodzić się z tym, że przemijamy. Ciężko pokonać iluzję doczesnej nieśmiertelności. Boimy się śmierci. A może raczej lękiem napawa nas niewiadoma? Nikt nie wie, co go czeka, a człowiek niepewności po prostu się boi.

Obserwując kult młodości, tak mocno spopularyzowany w dzisiejszych czasach, zaczynam się zastanawiać czy na śmierć jest jeszcze miejsce? Czy czasami nie dochodzi do paradoksu, pt. „umrzeć to obciach”. Człowiek dąży do wiekuistości doczesnej, ale takiej nigdy nie osiągnie, bo doczesność nigdy nie była, nie jest i nie będzie wiekuista. W przeciwnym razie, irracjonalne byłoby istnienie wieczności.

Jak umieramy teraz? Powiedziałabym, że bardzo często...samotnie. W szpitalnych salach, domach opieki społecznej, w pustych mieszkaniach. Kiedyś przy umierającym gromadziła się rodzina. Odchodził na „tamtą stronę” w otoczeniu bliskich mu osób. Czuwało się nad nim. I chociaż nikt z czuwających nie mógł pomóc...był. Czasem sama obecność wystarczy. Niejednokrotnie łoże śmierci stawało się tym miejscem, gdzie umierający wybaczał, przepraszał za swoje winy, spowiadał się, jednał. Idąc do Boga odchodził spokojny – pogodzony z sobą, bliskimi i ze światem. Dziś, rzadko można spotkać sytuację opisaną powyżej.

Kult śmierci i otaczanie zmarłych szacunkiem znany jest we wszystkich kulturach od zarania dziejów. Ludzkość czciła bogów śmierci. Mity Greków, Rzymian, wierzenia Majów, Inków czy w starożytnym Egipcie pokazują jak wielkim rangą wydarzeniem było spotkanie ze śmiercią. To ona pozwalała przecież przejść do innego świata. Tego, który można określić jako sacrum. Śmierć dawała możliwość stania się wiecznym i (w wielu religiach) obcowania z bóstwem. Dlaczego więc gardzimy nią w XXI wieku?

W Kościele Katolickim szczególną datą jest dzień 2 listopada – tzw. Zaduszki. To czas kiedy odwiedza się groby rodziny, przyjaciół, ale nawet osób, których nie znamy, np. ofiar zbrodni hitlerowskich. Zapalamy znicze, składamy kwiaty, modlimy się, uczestniczymy w Mszach w intencji zmarłych. Otaczanie ich opieką modlitewną ma szczególnie wspierać te dusze, które pokutują w Czyśćcu. Obserwując zgromadzonych przy grobowcach i mogiłach, można zauważyć na ich twarzach powagę, skupienie, zmyślenie.

W tekście znajdującym się na okładce tego numeru „Oratora Świętokrzyskiego” ksiądz Łukasz napisał: „ [...] w listopadzie podejmujemy zadumę nad śmiercią, ale się nad nią nie zatrzymujemy, gdyż oczekujemy nadejścia naszego Pana, a wraz z Nim życia wiecznego”. Nad śmiercią warto się zastanowić, pomyśleć o przygotowaniu się do niej, ale nie można zapomnieć o tym, co będzie...po niej. Czekając na śmierć nie czekamy na zagładę. Bo paradoks polega na tym, że życie rodzi się ze śmierci.

Kolory śmierci:
Czarny – to kolor żałoby, który jest znany w naszej kulturze. Żałobnicy zakładają szaty w odcieniach czerni jako symbol smutku, rozpaczy.
Biały – jako kolor śmierci i żałoby funkcjonuje w wielu krajach Wschodu (np. Indie).

Justyna Kuśtowska